Służba i charakter – Tim Keller

Służba i charakter – Tim Keller

Gdy raz zaangażujemy się w życie w służbie duchownego, stale będziemy konfrontowani z dręczącymi i uporczywymi pytaniami, takimi jak: „Jak mi idzie?” i „Skąd mogę wiedzieć, jak mi idzie?”. Na poziomach nieświadomości (i świadomości) łapczywie szukamy odpowiedzi na te pytania. Jednym z kluczy do życia w służbie jest znalezienie sposobu na to, by na te pytania odpowiedzieć. Z jakiego testu skorzystasz?

TEST SUKCESU

Ponieważ wiele naszych codziennych działań i modeli biznesowych opiera się na przesłankach sukcesu, konkluzjach, zyskach i majątku, jesteśmy skłonni do tego, by efektywność związaną ze służbą duchownego mierzyć w ten sam sposób.

KRYTERIA WZROSTU SUKCESU

Dzisiaj na pastorów wywiera się o wiele większą presję, by odnieśli „sukces”, niż kiedyś. Sama idea sukcesu jest nowym sposobem na ocenianie ludzi duchownych. Starsze kryteria oceny miały więcej wspólnego z doktrynalną dokładnością i konsekwencją w dzieleniu obowiązków. Ale nie można zaprzeczyć, że te mierniki zostały przyćmione przez kryteria sukcesu. Dzisiejsze Kościoły i zbory szukają pastorów, którzy odnoszą sukces, a odsyłają tych, którzy na tym polu gorzej sobie radzą. Prawdą jest również to, że pastorzy trzymają się standardów sukcesu, jakimi są większe liczby i poszerzanie budżetu.

ANATOMIA SUKCESU

Według Avery’ego Dullesa, współczesne pojęcie sukcesu w służbie nie tyle dotyczy zwykłego wzrostu Kościoła, co zdolności pastora do przyciągania dużych liczb ludzi za pomocą swojej osobowości, a potem tworzenia dla nich potężnych religijnych doświadczeń. Myślę, że to nie powinno być zaskoczeniem, ponieważ jest bezpośrednim efektem ekspresywnego indywidualizmu współczesnej kultury zachodniej, który zajął miejsce lojalności wobec społeczeństwa, jaką cechowały się poprzednie pokolenia. Ludzi uczy się tego, by byli konsumentami, nie tylko czerpiącymi z dóbr oferowanych przez detalistów i handlowców, ale również przez instytucje i organizacje. Ci ludzie będą chodzili do kościoła tylko wtedy (i tak długo), jeśli uwielbienie i zwiastowanie będzie przykuwać ich uwagę i uznają je za atrakcyjne.

Ludzie są kształtowani przez kulturę, która każe im myśleć zgodnie z ich własnym szczęściem, na pierwszym miejscu stawiać własny dobrobyt i unikać zobowiązań wobec jakiejkolwiek grupy czy instytucji, które mogłyby stać się przeszkodą w szukaniu osobistego spełnienia. Pojęcia służby i poświęcenia są postrzegane jako niezdrowe z psychologicznego punktu widzenia. Nawet jeśli chrześcijanin potrafi odeprzeć ten radykalnie indywidualistyczny punkt widzenia na poziomie osobistym, to kultura i tak pcha go w tym kierunku. Już sam świat pracy odgrywa główną rolę w izolowaniu i konsumeryzmie ludzi: dzisiaj praca wymaga długich godzin spędzonych w biurze, wielu podróży, często wielu przeprowadzek do różnych miast, nie wspominając już o tym, że firmy mogą zwolnić pracownika z dnia na dzień. Dlatego ciężko jest komukolwiek (jeżeli w ogóle to możliwe) tkwić w jednym miejscu, unikać tymczasowości i na dłuższą metę angażować się w życie lokalnej społeczności. To oznacza, że nawet ci chrześcijanie, którzy mają na sercu dobro wspólnoty, ciągle przeprowadzają się w nowe miejsca i szukają Kościoła tam, gdzie się znajdą, na zasadzie zakupów w supermarkecie. Praktycznie niemożliwe jest, żebyśmy za pomocą naszych podstępnie indywidualistycznych soczewek szukali nowego Kościoła pod kątem miejsca do służenia, zamiast skupiać się na tym, w jaki sposób spełnia on oczekiwania naszej rodziny. Kulturowo nieprawdopodobne jest myślenie w kategoriach długoterminowej służby chrześcijańskiej społeczności albo zastanawianie się, gdzie będą pasować nasze dary i powołanie. Zamiast tego wszyscy mamy tendencję do myślenia i działania jako konsumenci a nie służący.

KOŚCIÓŁ W OBJĘCIACH SUKCESU

W latach 70. i 80. jedną z najbardziej wpływowych szkół myślenia w kręgach seminaryjnych był ruch „rozwoju Kościoła”, zapoczątkowany przez Donalda McGavrana i C. Petera Wagnera. Przez ponad dwadzieścia lat płynął pozornie nieprzerwany strumień książek pisanych dla pastorów, które poruszały temat tego, „jak poszerzać swój Kościół”. Na początku w ten ruch zaangażowały się tylko ruchy ewangeliczne, ale w końcu nawet Kościoły większościowe, które doświadczyły spadku liczby wiernych, również zaczęły brać go pod uwagę. Ten ruch wniósł wiele dobrych i prawdopodobnie trwałych zmian we współczesną służbę duszpasterską. Ale narzucił również przeciętnym pastorom ogromną presję. Wrażenie, jakie dawały te popularne książki o rozwoju Kościoła (a w ciągu tych dwudziestu lat opublikowano ich setki!) było takie, że rozwój i wzrost Kościoła są produktami wypełniania serii „dziesięciu kroków” lub dążenia do pewnych osiągalnych efektów. W rezultacie pastorzy czuli, że jeśli ich Kościół się nie rozwijał, to znaczy, że oni muszą być niekompetentni. Wielu krytyków, patrząc wstecz na ten ruch, doszło do właściwych wniosków, że częściowo wpływ na niego miało ogólne kulturowe dążenie do indywidualizmu i konsumeryzmu. W pewnych formach i w pewien sposób był on nadmierną adaptacją szerszej kultury.

TEST WIERNOŚCI

W latach 90. rozpoczął się główny opór wobec ruchowi rozwoju Kościoła. Jego efektem również była publikacja książek, ale tym razem kładły one nacisk na wierność a nie na rozwój jako główny sprawdzian pastorskiej efektywności. Ten ruch również był praktykowany w naszej pracy na Zachodzie i przyniósł bardzo dobre rezultaty.

Jednym z głównych orędowników takiej reakcji na rozwój Kościoła jest Eugene Peterson. Dla pastora, który doświadcza presji wywołanej kryteriami opartymi na sukcesie, książki Petersona są jak powiew świeżego powietrza na pustyni. Kładzie on nacisk na klasyczne zasoby teologii i podkreśla tradycyjne pastorskie obowiązki: pielęgnowanie życia wewnętrznego poprzez kontemplację i modlitwę, odbudowę sztuki udzielania porad duszpasterskich i budowanie bliskiej społeczności kościelnej poprzez odwiedziny i inne praktyki. Peterson zagorzale przeciwstawia się teorii, zgodnie z którą pastor powinien pełnić funkcję dyrektora generalnego, i kładzie nacisk na taki model pracy, w którym pastor jest pasterzem. Przedstawia tak bardzo potrzebną przeciwwagę do tego przesadzonego czasu rozbudowy Kościoła, który miał miejsce w latach 70. i 80. Niektórzy jednak wskazują, że model przedstawiony przez Petersona również może wywoływać poczucie winy, ponieważ jest prawie nierealistyczny, wymagając ciszy, modlitwy i tego, by w dzisiejszym, pędzącym świecie pastorzy zachowali spokój i odpowiednie tempo.

Kolejnym tematem, w którym Kościół doświadcza sprzeciwu wobec kryteriów sukcesu, jest podejście, które skupia się na misyjności Kościoła – jego przykładem jest np. sieć The Gospel and Our Culture (Ewangelia i nasza kultura), prowadzona przez Darrella Gudera, Craiga Van Geldera i George’a Hunsbergera oraz wielu innych myślicieli. Wielki wpływ na tych myślicieli mają tradycja anabaptystyczna oraz Alasdair MacIntyre, autor nowatorskiej książki After Virtue. Ogromny nacisk kładzie się na budowanie solidnych, kontrkulturowych chrześcijańskich społeczności oraz takich pastorskich umiejętności, których te społeczności wymagają. Ta wrażliwość dobrze pasuje do dzieła Eugene’a Petersona i jego reakcji na ruch dążący do stworzenia ogromnego Kościoła.

Ze względu na wszystkie konieczne poprawki ważne jest, by nie upraszczać nadmiernie kontinuum „sukces kontra wiara”. Pomocne będzie również zrozumienie, że taka klasyfikacja nie jest nowa. W swojej książce Lectures to my Students, napisanej prawie 150 lat temu, Charles Spurgeon stwierdził, że nie sama wierność czyni pastora:

„Zgłaszają się do mnie pewni dobrzy ludzie, których wyróżnia ogromna [pasja] i gorliwość oraz podejrzany brak rozumu; bracia, którzy potrafią całymi wiekami rozprawiać o niczym – którzy ciągle Biblię wertują i ją cytują, ale niczego z niej nie wynoszą; ogromne, obrzydliwie ogromne góry rzetelnej pracy najgorszego rodzaju, z której zupełnie nic nie wynika… Dlatego zwykle odrzucam ich podania”.

To jest bolesny fragment. Zwróć uwagę, że Spurgeon darzy tych ludzi oczywistą sympatią. Nie ośmiesza ich i mówi, że oni tak naprawdę są wierni i oddani pracy duchownego, ale ponieważ „zupełnie nic z niej nie wynika”, on odrzuca ich podania o przyjęcie na swoją uczelnię dla duchownych. Innymi słowy on wątpi w to, że to Bóg ich powołał, ponieważ w ich nauczaniu jest niewiele nauki lub nie ma jej wcale, a gdy ewangelizują, wtedy jest niewiele nawróceń lub nie ma ich w ogóle. Zatem uproszczeniem byłoby mówić, że wierność jest albo preferowanym kryterium (w porównaniu do sukcesu), albo że powinna być jedynym kryterium.

TEST OWOCNOŚCI

Zaproponowałbym zatem, że bardziej biblijnym miernikiem pastorskiej ewaluacji niż wierność czy sukces jest owocność. W słynnej przemowie Jezusa o „trwaniu w krzewie winnym”, w której naród hebrajski jest przedstawiony jako winnica, ciężko jest nie zauważyć analogii owocności w Biblii. Dokładniej dla pastorów, apostoł Paweł przedstawił owocność jako test swojej rodzącej się służby:

+ Najpierw jest owoc ludzi nowonawróconych na Ewangelię. Paweł powiedział rzymskim chrześcijanom, że pragnął zwiastować w Rzymie „aby i wśród was, podobnie jak wśród innych narodów, zebrać jakiś plon” (Rz 1,13).

+ Po drugie istnieje owoc Bożego charakteru, który duchowny widzi u chrześcijan, będących pod jego opieką. Ten charakter jest nazywany „owocem Ducha” (Gal 5,22). A dobre uczynki, takie jak służba wśród ubogich, są nazywane „owocem” (Rz 15,25-27).

Biblijna teologia gwarantuje, że Boże Słowo i ci, którzy zostali powołani do zwiastowania Jego Słowa będą rodzić owoce. Dlaczego? Doktryna wybrania! W Dziejach Apostolskich 18,9-10 Bóg powiedział apostołowi Pawłowi, że jego służba odniesie sukces: „mów i nie milcz […] mam bowiem wiele ludu w tym mieście”. Gdy Paweł nauczał, „wszyscy ci, którzy byli przeznaczeni do życia wiecznego, uwierzyli” (Dz 13,48). Jednak wielu zwiastujących Ewangelię używa doktryny o byciu wybranym do usprawiedliwiania braku owocu w swojej służbie. Jednak tak naprawdę doktryna wybrania gwarantuje owoc. „Nie wy mnie wybraliście, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was, abyście szli i owoc wydawali i aby owoc wasz był trwały” (J 15,16). Jeżeli zostałeś powołany do służby, to będziesz rodzić owoc, owoc zagwarantowany przez Boże powołanie i wybranie.

Biblijna analogia dawania owocu często jest traktowana jako metafora i porównywana do ogrodnictwa. W ogrodnictwie umiejętności i wierność ogrodnika są zaledwie dwoma czynnikami, które określają całościowy sukces ogrodu. Owocność ogrodu będzie się ogromnie zmieniać w zależności od innych czynników, takich jak skład gleby (niektóre grupy ludzi mają większą zatwardziałość serca), warunków pogodowych (suwerennego Bożego Ducha) oraz sezonowej aktywności. W 1 Liście do Koryntian 3,6 Paweł używa ogrodnictwa i sezonowej metafory, gdy pisze, że niektórzy duchowni sieją, inni podlewają, a jeszcze inni zbierają plon. To pomaga nam zrozumieć, że sezon siania nasion można błędnie wziąć za brak owoców. To również pozwala nam rozważyć istotę cierpliwości, jaką charakteryzują się rolnicy (Jk 5,7-8) oraz mieć w sobie „oczekiwanie oraz cierpliwość”. Musimy uważnie przyjrzeć się naszej pracy i jednocześnie głęboko przejąć się jakimkolwiek okresem braku rodzenia owoców.

Podsumowując, ruch wzrostu Kościoła wniósł ważny i trwały wkład we współczesną misję. Podobnie reakcja na ruch wzrostu Kościoła, zwłaszcza ze strony protestantów, pomogła nam odzyskać starożytne zasoby, które kładą nacisk na kontemplację duchownego, duchowy kierunek i budowanie społeczności. Jednak koniec końców chyba naszym najlepszym kryterium oceny duchownego jest biblijny paradygmat rodzenia owocu, dzięki któremu czerpiemy również korzyści z literatury dotyczącej wzrostu Kościoła i rodzenia owocu.

PRZYCZYNY BRAKU DAWANIA OWOCU

Nie podlega wątpliwościom, że kryterium owocności będzie dla nas stanowić wyzwanie do tego, by szukać przyczyn długotrwałego braku owocu. Jak mówiłem wcześniej, jedną z możliwych przyczyn może być to, że ktoś nie został tak naprawdę powołany do tego, by być pastorem. Jednak najczęściej przyczyny mogą prowadzić do korzeni dumy, pobłażliwości, tchórzostwa lub hipokryzji.

PASTORSKA DUMA

Tak jak w innych sferach życia, duma często jest sprawcą braku owocności, ponieważ jej podstępny uścisk zniewala nas w wielu sferach.

Przede wszystkim duma sprawia, że bardziej skupiamy się na popularności i oklaskach niż na rodzeniu owocu. Mimo że, jak widzieliśmy, narzekamy na presję kryterium sukcesu, sami ją na siebie nakładamy w wyniku naszej dumy. Duma sprawia, że porównujemy się do innych pastorów, tworzy zazdrość, w wyniku czego dopuszcza niewiele współzależności i zachęcenia w środowisku pastorów. Jeżeli twój Kościół kwitnie w bardziej widoczny sposób w liczbach, programach i finansach, twoja radość z tym związana będzie nadmierna i będziesz kuszony, by swoje poczucie własnej wartości opierać właśnie na tym a nie na tym, kim jesteś w Chrystusie. Ta źle ulokowana tożsamość może prowadzić do apodyktycznego ducha i niemądrych decyzji. Jeśli, z drugiej strony, twój Kościół nie kwitnie w tak widoczny sposób, możesz doświadczyć nadmiernego zniechęcenia. Dlaczego? Ponieważ twoja duma dokonuje oceny twojej własnej wartości na podstawie rozwoju twojego Kościoła a nie twojej tożsamości w Chrystusie. Zatem zarówno zbyt nadęte ego jak i zbyt niskie poczucie własnej wartości, oparte na widocznym sukcesie, są w dużej mierze wywoływane przez dumę i brak skupienia na Ewangelii. Twoje poczucie własnej wartości i tożsamość wznoszą się i upadają nie w oparciu o to, że jesteś uratowanym i obdarzonym miłością grzesznikiem, ale w oparciu o bycie efektywnym pastorem.

Po drugie duma sprawia, że w przypadku krytyki przyjmujemy postawę obronną. Nie dajemy ludziom pola do dzielenia się z nami negatywną krytyką. Gniewamy się lub stajemy się kłótliwi, więc ludzie zaczynają unikać dzielenia się z nami krytyką. Albo, ponieważ krytyka przyjmuje złą formę lub uwypukla to, co jest niewłaściwe (przy czym zwykle chodzi o jedną z tych dwóch rzeczy), nasza obronna duma skupia się na tych rzeczach, żeby odrzucić wszelką prawdę zawartą w krytyce i uniknąć bólu, związanego z okazaniem skruchy. W ten sposób zmiany, które są potrzebne do tego, byśmy stali się bardziej efektywni, nigdy nie nastąpią.

Trzecia forma dumy, która może wykoleić pastorów, jest rodzajem środowiskowej arogancji, która własny model Kościoła i tradycje wyznaniowe wznosi ponad innych i sprawia, że gardzimy tymi, którzy mają inne zdanie pod względem teologicznym.

W celu zdrowego zgłębienia tematu pastorskiej dumy polecam lekturę Dzienników George’a Whitefielda. Napisał Dzienniki, gdy był bardzo popularnym, dwudziestokilkuletnim mówcą, a jego wczesna popularność sprawiła, że w swoich ocenach i służbie był bardziej zawzięty i uszczypliwy niż powinien. Lata później, gdy dojrzał w swojej służbie i pokorze, zredagował Dzienniki i usunął z nich wiele przesadnych i dumnych zdań.

PASTORSKA POBŁAŻLIWOŚĆ

Tutaj musimy stąpać ostrożnie. Wielu pastorów to pracoholicy, napędzani przez niszczycielskie motywacje. Ale wydaje mi się, że nasz kulturowy duch nadmiernego indywidualizmu w ekstremalny sposób dotknął pastorów albo przepracowaniem, albo bezczynnością. Podczas gdy wielu pastorów w poprzednich pokoleniach miało skłonności do poświęceń bez narzekania, nawet jeśli przez innych byli traktowani niesprawiedliwie, to obecnie jest o wiele więcej pastorów, którzy nie chcą przyjmować na siebie wiele w kwestii poświęcenia. Jednym z przykładów jest niechęć wielu pastorów do przyjmowania posady w małych, wiejskich kościołach lub tych, które znajdują się w kiepskiej dzielnicy miasta i dają niewielką obietnicę na awans czy wyższe zarobki. Kolejnym przykładem jest nieproduktywność wielu pastorów. Poza wielkimi Kościołami pastorzy nie mają superwizorów w normalnym znaczeniu i jednym z rezultatów może być brak pracowitości oraz możliwość marnowania czasu. Z oczywistych względów w służbie duchownego takie ekstrema są większe niż w jakiejkolwiek innej pracy. Jeżeli jesteś inwestorem, możesz się przepracowywać lub pracować umiarkowanie, ale ciężko jest sobie pobłażać, być niezdyscyplinowanym i nadal pozostawać inwestorem.

Ciężko jest tutaj zachować równowagę. Wielu pastorów słusznie zrzuca winę na Kościoły za to, jak są przez nich wykorzystywani (otrzymują za małą wypłatę, są okradani ze swojej prywatności, zrzuca się na nich nierealne oczekiwania itd.). Ale mamy dzisiaj wielu innych pastorów, którym całkowicie brakuje ducha wyrzekania się. Służba w Kościele dopuszcza oba typy ludzi – tak szalenie różne od siebie – do wieloletniej pracy, zanim odkryje ich przepracowanie albo bezczynność.

PASTORSKIE TCHÓRZOSTWO

Tchórzostwo, jedna z bardziej subtelnych form dumy, jest stawianiem własnych potrzeb nad potrzebami innych. Tak jak duma, tchórzostwo odzwierciedla brak skupienia na Ewangelii i jest pokusą, by dla swojego usprawiedliwienia i znaczenia szukać akceptacji innych ludzi a nie w dziele Chrystusa. Tchórzostwo jest jednym ze sposobów, w jaki brak skupienia na Ewangelii nie pozwala nam osiągnąć charakteru Chrystusa – w tym przypadku odwagi. Dla nowych pastorów zaskakujące może być, jak często ich zawód wymaga odwagi.

Ponieważ główną częścią pracy duchownego jest głoszenie prawdy Bożego Słowa i ponieważ idea prawdy absolutnej została w erze postmodernizmu podkopana, nie powinno dziwić, że rola duchownego wymaga odwagi. Jako ten, kto zwiastuje od 1975 roku, mogę powiedzieć, że w ostatnich dwóch pokoleniach przesłanie chrześcijańskie staje się coraz mniej popularne wśród przeciętnych Amerykanów. Pojęcia prawdy, autorytetu, grzechu i zbawienia są postrzegane jako staromodne i nieistotne. Ponadto pojęcia sądu, gniewu Bożego i rzeczywistości piekła są postrzegane jako niebezpieczne i ekstremalne. Zwiastowanie na ten temat poza kurczącymi się grupami bardzo tradycyjnych czy konserwatywnych ludzi wymaga odwagi.

Nawet publika w postaci osób ceniących tradycję, konserwatywnych, na terenach, na których istnieje większość Kościołów ewangelicznych, wymaga swoistego rodzaju odwagi. Pastorzy często będą spotykali się z oporem, gdy będą zwiastować na temat pewnych grzechów typowych dla ich otoczenia, takich jak rasizm, materializm, hipokryzja czy przekonanie o własnej nieomylności. Zborownicy woleliby, żeby pastor mówił raczej o tym, jak to źle dzieje się w naszym społeczeństwie „gdzieś tam”. Jeżeli zwiastujesz na tematy bliskie twojemu otoczeniu, to wymaga odwagi. Praca pastora cały czas stwarza sytuacje, w których należy w miłości konfrontować potężnych ludzi w Kościele. Przywództwo w jakiejkolwiek instytucji wymaga ciągłego podejmowania decyzji, przy czym niektóre nie będą podobały się jakiejś grupie w Kościele.

Uważaj na fałszywą odwagę. Poprzez to mam na myśli to, że niektórzy pastorzy, mimo że głoszą, że „mają odwagę wobec swoich przekonań”, tak naprawdę praktykują fałszywą odwagę, która zraża ludzi. Wydaje się, że oni rozkoszują się konfrontacją. Mogą nawet regularnie i z polotem zwiastować na niepopularne tematy. Rzadko zdarza im się cofnąć przed powiedzeniem komuś, że jest w błędzie. Ale wielu z tych pastorów ma ogromne „tylne drzwi” w postaci ludzi, którzy czują się wykorzystani i którzy opuścili Kościół. Gdy takie zdarzenie staje się normą, wtedy „odwaga” może być tak naprawdę formą pastorskiej dumy, a przez to ich służba odrzuca innych. Prawdziwa odwaga, zrodzona z Ewangelii, ani nie delektuje się konfliktem, ani go nie unika. Człowiek, który jest bezpieczny w Chrystusie, nie potrzebuje zwycięstw w walce na argumenty ani zadowalania innych, żeby mieć pewność siebie. Mimo że prawdą jest, że Boża odwaga może skutkować tym, że ludzie będą narzekać lub odchodzić z Kościoła, to taki strumień ludzi nie powinien być trwały. Zatem jeśli nikt nigdy nie opuścił twojego Kościoła albo odwrotnie – jeśli wielu ludzi to robi, prawdopodobnie brakuje ci pastorskiej odwagi.

PASTORSKA HIPOKRYZJA

Prawdopodobnie największym dylematem pastora – czy jakiegokolwiek chrześcijańskiego przywódcy – jest niebezpieczeństwo hipokryzji. Poprzez to mam na myśli, że – w przeciwieństwie do innych grup zawodowych – my jako pastorzy mamy cały czas głosić Bożą dobroć i nieść ludziom zachęcenie. Zawsze w ten czy inny sposób wskazujemy ludziom na Boga, żeby im pokazać Jego wartość i piękno. To jest esencja naszej służby. Ale nasze serca rzadko będą w takim stanie, by głosić to w całkowitej prawości, ponieważ nasze serca również często potrzebują zachęcenia, skupienia na Ewangelii i prawdziwej radości. Mamy zatem dwa wyjścia: albo musimy cały czas strzec naszych serc, żeby praktykować to, co zwiastujemy, albo nasze życie będzie podzielone na zewnętrzną misję i wewnętrzną ponurość.

SŁUŻBA SPRAWI, ŻE BĘDZIESZ O WIELE LEPSZYM LUB O WIELE GORSZYM CHRZEŚCIJANINEM, NIŻ GDYBYŚ SIĘ W TĘ SŁUŻBĘ NIE ZAANGAŻOWAŁ.

W ten sposób służba sprawi, że będziesz o wiele lepszym lub o wiele gorszym chrześcijaninem, niż gdybyś się w tę służbę nie zaangażował. Ale na pewno nie zostaniesz tam, gdzie byłeś! I wywrze ona ogromny nacisk na twoją prawość i charakter. Kluczowym problemem będzie zwiastowanie Ewangelii, nie wierząc jej. Jako pastorzy musimy chcieć przyznać, że często prawdziwą podstawą naszej radości i znaczenia staje się sukces w służbie a nie miłość i akceptacja, którą mamy w Jezusie Chrystusie. Sukces w służbie często staje się tym, czego szukamy, żeby zmierzyć naszą wartość w oczach innych i naszą pewność przed Bogiem. Innymi słowy, chcemy, by sukces w służbie był dla nas tym, czym może być tylko Chrystus. Wszyscy pastorzy, którzy znają samych siebie, będą z tym walczyć przez całe życie. To jest powód zazdrości, porównywania się z innymi pastorami, potrzeby kontrolowania ludzi i programów w Kościele oraz przyjmowania pozycji obronnej wobec krytyki. Na jednym poziomie wierzymy w Ewangelię, która mówi, że jesteśmy zbawieni z łaski a nie z uczynków, ale na głębszym poziomie w ogóle w to nie wierzymy. Cały czas próbujemy stworzyć naszą własną sprawiedliwość poprzez duchowe działania, mimo że mamy już tę jedną, którą otrzymaliśmy z powołaniem do służby.

PRIOTYTET CHARAKTERU

Jaki wniosek możemy wyciągnąć ze wstrząsającej podróży, jaką właśnie odbyliśmy po duchowych niebezpieczeństwach i nieodłącznych problemach służby duchownego? Wniosek jest następujący. Wszystkie powody widocznych czy zbliżających się porażek wynikają z nieumiejętności pielęgnowania życia wewnętrznego. Spójrz na listę przyczyn braku owoców. To jest wynik braku poznania samego siebie, nieuwierzenia Ewangelii i zapominania o prawdzie Bożego Słowa. Musimy zatem pielęgnować pracę życia wewnętrznego.

PRIOTYTET ŻYCIA WEWNĘTRZNEGO NAD MISJĄ ZEWNĘTRZNĄ

Ważne jest, żeby powiedzieć, że często błędy w służbie wynikają z braku prawdziwego powołania do służby – a to jest przedmiotem innego artykułu. Jednak poza tym podstawowym błędem większość porażek w służbie wynika z zaniedbania wewnętrznego życia i społeczności z Bogiem. Drugorzędne problemy, takie jak niekompletna edukacja pastora czy niewłaściwe podejście, zwykle nie stają się pełnoprawnymi błędami, chyba że towarzyszą im – a przez to je powiększają – błędy życia wewnętrznego i charakteru. Zatem nawet jeśli młody pastor zastosuje wobec Kościoła zły model, problemy, które mogą z tego wyniknąć, prawdopodobnie nie będą katastrofalne w skutkach, dopóki nie zacznie on interpretować sprzeciwów jako zagrożenia dla swojej tożsamości jako pastora, który odnosi sukces – w takiej sytuacji może on zareagować niepewnością i niepotrzebnie doprowadzić do odpływu ludzi z Kościoła.

PRIOTYTET CHARAKTERU NAD DARAMI

Chrześcijańskie przywództwo jest mobilizowaniem Bożych darów do osiągnięcia Bożych celów w Boży sposób. Przywództwo wiąże się z rozwijaniem naszych sił, żeby wyrażać wizje, przekonywać ludzi do naśladowania i sprawiać, by ze sobą współpracowali. Jednak główną rzeczą, której chrześcijański przywódca potrzebuje, jest duchowa dojrzałość.

Szkocki pastor Robert Murray M’Cheyne uchodzi za autora następujących słów, które skierował do innych przywódców: „Największa potrzeba moich ludzi jest moją osobistą świętością”. Przed swoją śmiercią w 1843 roku M’Cheyne zwiastował swoje ostatnie kazanie na podstawie Księgi Izajasza 60,1: „Powstań, zajaśnij, gdyż zjawiła się twoja światłość, a chwała Pańska rozbłysła nad tobą”. Wrócił do domu z gorączką i tydzień później zmarł. Po jego śmierci w sypialni znaleziono list, którego część brzmiała następująco:

„Mam nadzieję, że wybaczysz nieznajomemu, że kieruje do ciebie kilka zdań. Słyszałem twoje zwiastowanie ostatniej niedzieli i stało się ono Bożym błogosławieństwem dla mojej duszy. Nie tyle to, co mówiłeś, a sposób twojego mówienia uderzył mnie. Zobaczyłem w tobie piękno świętości, którego nigdy wcześniej nie widziałem. W swojej modlitwie powiedziałeś również coś, co bardzo mocno mnie uderzyło. Powiedziałeś: „Ty wiesz, że Cię kocham”. Och, cóżbym dał, żeby móc powiedzieć mojemu wspaniałemu Zbawicielowi „Ty wiesz, że Cię kocham!”.

Cóż za wspaniałe świadectwo tego, czego pastor najbardziej potrzebuje!

BIBLIJNE PRZYKŁADY

W 1 Liście do Koryntian 13 widzimy czytelny przykład tego, że chrześcijański charakter jest bardziej potrzebny od chrześcijańskiej służby czy darów. Kościół w Koryncie był rosnącym zborem, błogosławionym obfitymi darami mówienia językami (13,1), prorokowania (13,2), nauczania, hojności i troski o innych (13,3). Jednak dopiero następne wersety odsłaniają wszystkie rzeczy, w których Kościół w Koryncie żył bezbożnie. Byli niecierpliwi i dumni (13,4), zazdrośni, krytyczni, nieuprzejmi, skupieni na sobie i egoistyczni. Paweł nie tylko wymienia te kwestie jako główne powody ich problemów – idzie dalej, mówiąc, że można mieć te wszystkie dary w dynamicznym Kościele, a jednak być „niczym”. Większość komentatorów zgadza się, że potrzebna jest tu dosłowna interpretacja słów Pawła, w których mówi, że możliwe jest czynienie cudów za pomocą mocy Boga i doświadczanie objawień, nie będąc nawet chrześcijaninem! Widzimy to w przypadku apostoła Judy, który dokonywał cudów, ale był tym, który prawdziwie nie znał Jezusa (Mt 7,21-22). Innymi słowy możliwe jest czynienie służby w mocy Boga bez łaski w sercu albo bez poznania Jego prawdziwej miłości, która nigdy nie zawodzi (1 Kor 13,8).

Jezus powiedział również: „Po ich owocach ich poznacie” a nie „po ich darach”. Miłość, radość, pokój i pokora nie mogą wzrastać i kwitnąć, jeśli nasze serca są daleko od Boga. Ale nauczanie, ewangelizowanie, poradnictwo i przywództwo mogą. Niebezpieczeństwo polega na tym, że możemy postrzegać nasze działanie w służbie jako dowód na to, że Bóg jest z nami albo jako sposób na to, by zasłużyć na Bożą przychylność. Nawiązanie w 1 Liście do Koryntian 13 do miedzi i cymbałów prawdopodobnie odnosi się do pogańskiego oddawania czci w świątyniach Demeter i Kybele, w których uwagę bogów przyciągano hałasem i głośnym ruchem. Według Pawła możliwe jest wykonywanie służby chrześcijańskiej w ten sam sposób. Jeżeli pamiętamy o Ewangelii, jeżeli radujemy się naszym usprawiedliwieniem, wtedy nasza służba będzie ofiarą dziękczynną. Efektem będą czyny dokonywane w miłości, pokorze, cierpliwości i wrażliwości. Ale jeśli nasze serca nie skupiają się całkowicie na zbawczym dziele Jezusa i jeśli nie zwiastujemy regularnie Ewangelii swojemu sercu, wtedy będziemy chcieli kontrolować Boga i zdobyć Jego przychylność naszymi „brzmiącymi cymbałami” albo służbą, którą będą cechować widoczne oznaki niecierpliwości, irytacji, dumy, zranionych uczuć, zazdrości i przechwalania się (1 Kor 12,14). Będziemy się utożsamiać z naszą służbą i sprawimy, że ona stanie się naszym przedłużeniem. Będziemy przerażeni i albo zbyt płochliwi, albo zbyt bezczelni. I być może, z dala od ludzkich spojrzeń będziemy popadać w ukryte grzechy.

WNIOSEK

Musimy wystrzegać się identyfikowania się z naszą służbą i czynienia jej przedłużeniem samych siebie. Dopóki tego nie dostrzeżemy, możemy odnosić sukces na krótką metę, ale możemy też zacząć dostrzegać widoczne objawy braku rodzenia owocu: tchórzostwo, hipokryzja, pobłażliwość. Uderzamy w nasze cymbały, a efektem jest hałas zranionych uczuć, krytyczny duch, pożerający nas niepokój oraz ciągły brak radości z naszej pracy.

BOŻY CHARAKTER ZAKRYWA DZIURY W NASZYCH DARACH

Chrześcijański duchowny ma trzy główne role lub funkcje – zwiastowanie, poradnictwo oraz prowadzenie. Nikt nie jest tak samo obdarzony we wszystkich trzech sferach, a jednak musimy wypełniać je wszystkie. Mamy zatem braki w naszych darach, sfery, w których musimy pracować ciężej, żeby nadrobić te braki. Większość literatury tematu uczy nas, że mamy nadrabiać te braki, otaczając się ludźmi, którzy mają dary uzupełniające. To z całą pewnością jest pomocne, jeśli jest możliwe. Ale jest jeszcze jeden, bardziej niezawodny sposób na zakrycie tych braków – pobożność. Co mam na myśli? Możesz mieć problem z wysławianiem się, ale jeśli jesteś bardzo pobożny, otrzymasz mądrość i zrozumienie, które będą atrakcyjne dla innych. Może ci brakować temperamentu i umiejętności, by być efektywnym doradcą, ale jeśli jesteś bardzo pobożny, doświadczysz sympatii i miłości, które będą od ciebie bić i pomogą ci być skutecznym. Możesz być bardzo niezorganizowany i mieć niezbyt dynamiczną osobowość, ale jeśli jesteś pobożny, zostaniesz obdarzony pokorą, która wywoła szacunek u innych. Innymi słowy, twój pobożny charakter wypełnia luki, jakie pozostawił brak w darach. Tak naprawdę ludzie, którzy otrzymali wiele darów, są przez innych postrzegani jako ci bardziej dojrzali duchowo, niż jest w rzeczywistości. Dzieje się tak dlatego, że ich talent a nie ich świętość pokrywa wszystkie podstawy ich służby.

BOŻY CHARAKTER ZAKRYWA CIEMNE STRONY NASZYCH DARÓW

Jeżeli nie będziemy mieli głębokiej pobożności i charakteru, dary duchowe mogą podciąć nam nogę nie tylko swoim brakiem czy słabością, ale również swoją obecnością i siłą. Co mam na myśli? Pastor, który ma dar prorokowania, może okazywać niecierpliwość i brak mądrości w dyplomacji potrzebnej do osiągnięcia pewnych rzeczy. Pastor, który otrzymał siły do daru zwiastowania, może być bardzo ciepły, ale niekoniecznie działać w sposób sprawny i zorganizowany. Pastor, który otrzymał siły do bycia przywódcą, może być niesamowicie zorganizowany, ale może mu brakować wizji czy odwagi do podjęcia ryzyka, a cele może stawiać ponad potrzebami ludzi. Powtórzę – większość literatury tematu mówi nam, jak radzić sobie z tymi sferami, w których brakuje nam darów. Ale prawie nigdy nie ostrzega nas przed sferami bogatymi w dary. Dary bez uzupełniającej jej pobożności prowadzą do ślepych zaułków i błędów.

Jak widzieliśmy, zaangażowanie w służbę chrześcijańską sprawi, że staniesz się albo o wiele lepszą, albo o wiele gorszą osobą od tej, którą byś był, gdybyś się tej służby nie podjął. Nie pozostaniesz statyczny – będziesz rósł i się zmieniał. A zatem pytanie „Jak mi idzie?” nie musi być uporczywe, ale może służyć jako osobiste przypomnienie, by dążyć do pobożności, pielęgnować owoce, sumiennie pracować, całkowicie ufać i zwiastować pewnie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*